27.06.2023
Niewielkie trudności przy zakładaniu łąki kwietnej
Łąki kwietne – cóż z założenia świetny pomysł, mający mnóstwo atutów – ekologicznych, estetycznych, finansowych, itp. Żadnych wad? No – może jedna, ale za to potężna. Jaka? Łąka kwietna sama się nie założy i wbrew pozorom nie będzie funkcjonowała na zasadzie perpetuum mobile…
Tradycyjnie zacznijmy od problemów…
W marketach roi się obecnie od mieszanek nasion kwiatów pod pięknie brzmiącym szyldem – łąka kwietna. Czym różnią się od nasion, które mogliśmy zakupić jeszcze kilka lat temu? Nazwą… no i jeszcze ceną – bo już przed inflacją nasiona pod modną nazwą były kilkukrotnie droższe od dotychczas sprzedawanych mieszanek…
Problem nasion polega głównie na tym, że aby wyrosły, niestety trzeba wysiać je na żyznej glebie, zadbać, by choć na początkowym etapie wzrostu nie zagłuszały ich chwasty oraz regularnie podlewać. To chyba wyjaśnia, dlaczego pomimo szumnych haseł jakoś tych łąk nie widzimy hektarami wokół siebie.
Niestety wbrew pozorom, nie wystarczy wyjść na zapuszczony trawnik za domem i rzucić przed siebie garść nasion… Szansa, że z nich coś wykiełkuje mówiąc delikatnie jest raczej niewielka (chyba, że akurat mamy tam urodzajny czarnoziem).
Jak więc założyć łąkę rodem z baśni? Cóż – niestety łąkę trzeba najpierw przekopać, usunąć korzenie najbardziej inwazyjnych roślin (w tym drzewek i krzewów – typu piękny, ale wszędobylski sumak octowiec), dosypać jakąś wywrotkę odpowiedniej żyznej gleby, w razie potrzeby najpierw odkwasić podłoże (jeśli mamy w okolicy iglaki, to punkt obowiązkowy). Potem możemy dopiero pomyśleć o sianiu. Oczywiście, nasiona też trzeba wysiać w odpowiednim miesiącu – tu wypada zaufać etykiecie na nasionach i uczciwości producenta, a potem już podlewać i… czekać. Aha – gdy kwiaty już bujnie wykiełkują (co oczywiście w przypadku 60% marketowych mieszanek i tak nie nastąpi), nie zaszkodzi od czasu do czadu dorzucić odrobiny nawozu naturalnego (choćby zrobionego z pokrzyw), czy choćby podsypania odrobiną kompostu… Teoretycznie potem łąka powinna już radzić sobie sama (no – w upały nie poradzi, więc jednak choć lekkie podlewanie będzie wskazane). Oczywiście nie powinniśmy jej kosić – teoretycznie kwiaty powinny rozsiać się same i wyrosnąć w kolejnym sezonie. Tyle w teorii… W praktyce – szanse na to są raczej średnie.
Problem nasion polega głównie na tym, że aby wyrosły, niestety trzeba wysiać je na żyznej glebie, zadbać, by choć na początkowym etapie wzrostu nie zagłuszały ich chwasty oraz regularnie podlewać. To chyba wyjaśnia, dlaczego pomimo szumnych haseł jakoś tych łąk nie widzimy hektarami wokół siebie.
Niestety wbrew pozorom, nie wystarczy wyjść na zapuszczony trawnik za domem i rzucić przed siebie garść nasion… Szansa, że z nich coś wykiełkuje mówiąc delikatnie jest raczej niewielka (chyba, że akurat mamy tam urodzajny czarnoziem).
Jak więc założyć łąkę rodem z baśni? Cóż – niestety łąkę trzeba najpierw przekopać, usunąć korzenie najbardziej inwazyjnych roślin (w tym drzewek i krzewów – typu piękny, ale wszędobylski sumak octowiec), dosypać jakąś wywrotkę odpowiedniej żyznej gleby, w razie potrzeby najpierw odkwasić podłoże (jeśli mamy w okolicy iglaki, to punkt obowiązkowy). Potem możemy dopiero pomyśleć o sianiu. Oczywiście, nasiona też trzeba wysiać w odpowiednim miesiącu – tu wypada zaufać etykiecie na nasionach i uczciwości producenta, a potem już podlewać i… czekać. Aha – gdy kwiaty już bujnie wykiełkują (co oczywiście w przypadku 60% marketowych mieszanek i tak nie nastąpi), nie zaszkodzi od czasu do czadu dorzucić odrobiny nawozu naturalnego (choćby zrobionego z pokrzyw), czy choćby podsypania odrobiną kompostu… Teoretycznie potem łąka powinna już radzić sobie sama (no – w upały nie poradzi, więc jednak choć lekkie podlewanie będzie wskazane). Oczywiście nie powinniśmy jej kosić – teoretycznie kwiaty powinny rozsiać się same i wyrosnąć w kolejnym sezonie. Tyle w teorii… W praktyce – szanse na to są raczej średnie.